Przyjeżdżamy do Wenecji. Pukamy do jednego z domów. - Szukamy Casanovy - mówię do postawnego mężczyzny, który otworzył drzwi. - Witam, Ciupiński, zapraszam - mówi i szerokim gestem zagarnia do środka
Casanova z Wenecji
Grzegorz Ciupiński ma 54 lata, od 26 lat tę samą żonę, trzy córki studentki i syna, który będzie dziedzicem 40-hektarowego gospodarstwa i kilkuset świń.
Na pierwszy rzut oka na Casanovę nie wygląda.
Oryginał był szczupły, wysoki.
Ciupiński ma 177 cm wzrostu i waży 119 kg.
- Kiedyś byłem przystojniejszy, ale zgubiła mnie miłość do piwa - wyjaśnia. I jak już zaczyna mówić, to nie może skończyć. A im więcej mówi, tym bardziej się okazuje do Casanovy podobny.
Mówi, że przed żoną miał 78 kobiet, że zawsze było dla niego za wcześnie na żeniaczkę.
- Syrenkę, skodę i dwa duże fiaty zjeździłem, zanim się ożeniłem. 12 garniturów miałem i tyle samo krawatów. Jak się ubierałem w czapę z jenota, kożuch i kozaki, to baby się za mną oglądały. Bo wie pan, dziewczyny lubią rzutkich mężczyzn, a ja nigdy nie narzekałem na brak grosza. Za Gierka nie było z tym problemów - wspomina.
Na kobiety receptę miał prostą: kasa, kultura, zapach i dowcip.
- Kobiety biorą na wszystko. A najlepiej na głupotę - streszcza swoje motto.
Casanova był aktorem.
Ciupiński grał Nowy Rok w szkolnym przedstawieniu.
- Witajcie, jestem Nowy Rok. Przechodziłem tędy, słyszałem lamenty - cytuje swoją rolę.
Casanova chciał być uznawany za estetę.
Ciupiński ma kolekcję żelazek, szable wiszące na ścianach, reprodukcje Velázqueza i Rembrandta, dziesięć kijowskich orłów, encyklopedię Gutenberga z 1936 roku i oryginalną statuetkę z olimpiady w Moskwie.
Casanova był filozofem, pisarzem, szpiegiem, politykiem.
Ciupiński mówi, że ma 16 zawodów. Z wykształcenia technik rolnik potrafi naprawiać samochody, wymurować chlewnię na 400 tuczników, odebrać poród cielaka, zabić świnię i zrobić z niej kiełbasę. Ma prawo jazdy na wszystkie pojazdy, potrafi tynkować, spawać, gotować.
Casanova ciągle podróżował.
Ciupiński mówi, że był wszędzie oprócz Albanii, Anglii, Finlandii i Norwegii.
Casanova zwykł się chwalić, że zna Fryderyka Wielkiego, carycę Katarzynę i Stanisława Augusta Poniatowskiego.
Ciupiński mówi, że zna Kwaśniewskiego, Millera i Leppera. Z dwoma pierwszymi poznał się jeszcze w PRL na rautach w ośrodku wczasowym, który od lat funkcjonuje w Wenecji. Potem poznał ich jeszcze lepiej, bo wstąpił do SLD i do 2001 roku zasiadał w radzie naczelnej.
Z Lepperem się poznał, gdy rzucił legitymację Sojuszu i postanowił w Wenecji założyć Samoobronę.
Ciupiński pokazuje zdjęcia z Lepperem, żoną i Mojzesowiczem siedzącymi przy stole na tle brązowego regału i zajadającymi kotlety.
Poszukiwanie Casanovy we Włochach - podejście pierwsze
- Casanova? Tu, we Włochach? - dziwi się pani Jolanta, która od lat sprzedaje kwiaty w kwiaciarni przy Globusowej.
- Teraz już nie ma takich mężczyzn - dorzuca pani Barbara, koleżanka pani Jolanty.
Takich, to znaczy szarmanckich, z gestem, z sympatią do kobiet.
Żeby nie być gołosłownym - takich jak nie przymierzając Święty, czyli Roger Moore.
Albo wedle współczesnych standardów:
- Przystojny jak Paweł Deląg - to pani Jolanta.
- Albo jak ten, który prowadzi 'Familiadę' - to pani Barbara.
- Takich we Włochach nie ma - stwierdza pani Jolanta.
- Ale kiedyś... - pani Barbara wyraźnie coś sobie przypomniała. - Był tu we Włochach pewien Włoch.
- Istny Casanova - wzdycha pani Jolanta.
I zaczynają opowiadać jedna przez drugą. O tym, że ten Włoch był czarujący, że miał taki włoski akcent, że się cały czas uśmiechał, a do tego pachniał.
- I przystojny był jak Włoch - mówi pani Jolanta.
A pani Barbara dorzuca garść faktów. Włoch miał trzydzieści parę lat i żonę z Włoch, to znaczy stąd, a nie z Italii.
- I on tej żonie codziennie kwiaty w naszej kwiaciarni kupował - mówi pani Jolanta.
- Oni mieli taką grę - pani Barbara wpada w słowo. - Ona przychodziła i zamawiała wielki bukiet z bilecikiem, że niby od fikcyjnego wielbiciela. A on potem wpadał i kupował jeszcze większy.
- Żeby być lepszym - tłumaczy pani Jola.
- Niestety, ten Włoch wyjechał do Włoch - mówi pani Barbara.
Poszukiwanie Casanovy we Włochach - podejście drugie
- Casanova? Tu, we Włochach? Cha, cha, cha - śmieją się panie: Bogna (fryzjerka), Amelia (strzyżona), Paulina (pomocnica fryzjerki), Barbara (z ręcznikiem na głowie).
- Paaanie Sylwkuuu - krzyczy pani Jadwiga (w okularach), bo pan Sylwek strzyże w drugim pomieszczeniu i mógłby nie usłyszeć. - A ten pan w kapeluszu, co się u pana strzyże?
- Jaki pan? - krzyczy pan Sylwek.
- No ten Casanova - odkrzykuje pani Jadwiga.
- Żaden z niego Casanova. Staruszek i tyle. On już tylko opowiadaniem żyje - wyjaśnia pan Sylwek.
Ale pani Jadwiga nie rezygnuje.
- Pan z Lotto to Casanova. Prawdziwy pies na baby. Niech pan idzie sprawdzić.
No to idę.
Pan tak na oko koło sześćdziesiątki. Ogolony, rumiany, z gładką cerą i ustami smakosza ciastek. Do tego pod krawatem. Bardzo wytwornie się za lottomatem prezentuje. Znacznie wytworniej od tych, co od niego kupony kupują.
- Pan Casanova? - pytam, powołując się na opinię pań z zakładu fryzjerskiego.
- Żaden tam ze mnie Casanova - odpowiada domniemany Casanova i wygodnie mości się na krześle. - Owszem, ja jestem łasy na baby i jak złapię, to trzymam, aż mi nie ucieknie, ale żaden ze mnie Casanova. I nikogo takiego we Włochach pan nie znajdzie. Ja to panu mówię. Bo Casanova, proszę pana, to musi mieć hajs, a kobiety zmieniać wedle pogody. A tu takiego nie ma.
Casanova z Włoch
Kelnerka w sukni w czarną panterkę, która pracuje w kawiarni Roma niedaleko dworca PKP, oświadczyła, że ci, co do niej przychodzą, to żadne Casanovy, tylko niedorozwinięte umysłowo pijaki.
Bibliotekarka pytana o Casanovę chciała wiedzieć, czy on się pisze przez 'wu' czy przez 'fał'.
Monika z lokalnego domu kultury na pytanie o Casanovę we Włochach zareagowała śmiechem.
A jej koleżanka Paulina zadumała się i wpatrzyła w okno.
- Mój mąż był Casanova. Wszystkie koleżanki się w nim kochały. Może dlatego musieliśmy się rozwieść - wyznała.
A potem obie panie wykazały się wielką znajomością natury Casanovy.
- Taki to żadnej kobiecie nie przepuści. Upaja się tym, że ona się zakochuje, a sam do miłości nie jest zdolny. Potrafi manipulować kobietami, a jednocześnie potrafi ich słuchać i sprawiać, że czują się atrakcyjne. I wcale nie musi być przystojny. Nie musi być macho, bo to, co w nim uwodzi, jest nieuchwytne. To jest jakby czar.
I nagle zapadła cisza, bo się okazało, że trudno będzie kogoś takiego we Włochach znaleźć.
- Nie pomożemy - panie zakończyły przesłuchanie.
A ja wyszedłem z domu kultury i w odruchu rozpaczy o Casanovę we Włochach zapytałem w pralni.
- Widzi pan tego mężczyznę, co samochód z żoną naprawia? - właściciel pralni kazał spojrzeć przez okno.
- Jego niech pan zapyta o Casanovę we Włochach - powiedział.
No to zapytałem.
- Ja jestem Casanova - oznajmił pan Mirek i przestał naprawiać auto. - Jak byłem młody, to wszystkie były moje. Niech pan żonę zapyta.
- Wszystkie moje koleżanki miał - potwierdziła żona, nie przestając naprawiać auta.
A pan Mirek stoi i opowiada. Że zawsze był wesoły i miał urok osobisty, to znaczy mocny charakter, markowe ciuchy i gest.
- To ile miał pan tych kobiet? Kilkanaście? - pytam.
- Co ja tu będę bajki opowiadać. Kilkanaście to ja rozdziewiczyłem. Niech pan żonę zapyta - mówi pan Mirek.
- Strasznie na boki chodził - mówi żona i coś tam pod maską grzebie.
Pan Mirek ma dziś 35 lat, od 13 jest żonaty. Od pięciu jest wierny żonie.
- Kasy na podryw nie mam. Dzieciaki muszę utrzymać. Markowe ciuchy im kupić, komputer, skuter. Nie stać mnie już na dyskoteki, pijaństwa, motele - tłumaczy.
Pan Mirek pracuje jako kierowca. Żona go zatrudnia. Ona ma busa, a on nim jeździ.
- I pani tak nic, że on na boki chodził? - pytam.
- Kocham go. Co miałam zrobić? - mówi żona.
- I ona właśnie tym mnie pokonała. Bo ja w końcu zrozumiałem, że jak ona tak bardzo mnie kocha, to ja nie mogę już jej tych świństw robić. Nie mogę jej martwić - mówi pan Mirek i dodaje: - Dlatego ja już dziś nie Casanova, ale pustego miejsca nie robię. Wie pan, ja mam syna z poprzedniego małżeństwa. Nowy Casanova. Moje geny.
Poszukiwanie Casanovy w Ciechocinku - odcinek pierwszy
- Szukacie Maxi Kaza? - pyta pani Beata, praktykantka z hotelu Villa Park w Ciechocinku.
- Casanovy - prostuję i pytam, kto to ten Maxi Kaz.
- 'W Ciechocinku, tam gdzie dom zdrojowy, Maxi Kaz rusza na łowy' - pani Joanna, koleżanka pani Beaty, zaczyna nucić niegdysiejszy przebój 'Traperów znad Wisły'.
- Maxi Kaz to maksymalny Casanova - wyjaśnia pani Beata.
- Bo normalnych Casanovów to u nas mnóstwo - wtrąca pani Joanna.
I obie zgodnie dodają, że najłatwiej spotkać ich na fajfie lub na dancingu.
- Najlepiej w Bristolu - do rozmowy włącza się pan Zenek, który też pracuje w hotelu Villa Park.
- A na promenadzie albo w tężniach Casanova nie grasuje? - pytam.
- W tężniach siedzą tak zwani filoni. To znaczy siedzą i filują - uświadamia mnie pan Zenek.
Poszukiwanie Casanovy w Ciechocinku - odcinek drugi
W poprzecinanym alejkami i jeziorkami parku stoi drewniany budynek, gdzie mieści się restauracja Bristol - 70 metrów długości, 60 czteroosobowych stolików, bar, parkiet do tańca, galeria dla orkiestry.
Codziennie od godziny 15.30 do 17.30 odbywa się tu 'fajf'.
Codziennie od godziny 18.30 - dancing.
Ulubiony napój gości - herbata.
Ulubiony przebój - 'Bo jesteś ty' Krzysztofa Krawczyka.
Kelnerka I (sześć lat w Bristolu): - Panowie, których szukacie, to zwykli, normalni mężczyźni.
Kelnerka II (pięć lat w Bristolu): - Casanova to jest taki typ, że bez przerwy komplementy prawi, całuje w rękę. Mnie to już nawet trochę wkurza, że oni tacy grzeczni.
Kelnerka III (siedem lat w Bristolu): - Podstawową ich cechą jest wytrwałość.
Kelnerka I: - Przychodzą dzień w dzień. Muszą świeżo wyglądać, ładnie pachnieć. To wydłuża ich młodość.
Kelnerka II: - Turnusy zmieniają się co trzy tygodnie. I oni, nawet jeśli kogoś poznają, to zaraz muszą się żegnać.
Kelnerka I: - Casanovy siadają od lat przy tych samych stolikach, ale nigdy razem.
Kelnerka III: - Od lat zamawiają to samo. Stolik nr 11 - herbata, sok pomidorowy, piwo strong, nr 15 - herbata, nr 25 - kawa parzona, nr 29 - kawa z czterema kostkami cukru, ewentualnie bawarka, nr 49 - piwo strong lub żywczyk w temperaturze pokojowej.
Zaczyna się dancing. Sala się zapełnia.
Przy 'jedenastce' przy swojej herbacie siedzi już Pułkownik - takie ma przezwisko, bo kiedyś był mundurowym. Ufarbowane na czarno włosy, rumiana twarz, starannie oszlifowane paznokcie.
'Najtrudniejszy pierwszy krok, zanim innych zrobisz sto. Najtrudniejszy pierwszy gest...' - zaczyna grać muzyka.
Panowie wstają od stolików. Podchodzą do kuracjuszek. Ukłon, uśmiech i w pląs.
Kelnerka III: - Zaraz panu wskażę najlepszych.
Casanova z Ciechocinka
Pan Genek i pan Kazimierz nie mówią o podrywaniu, nie używają słowa 'sex'. Oni mówią o tańcu i o tym, że przez taniec leczą.
- Pamiętam, gdy poprosiłem do tańca pewną panią, która, jak się okazało, chodziła o kulach - wspomina pan Kazimierz. - Powiedziała, że w związku z tym nie może tańczyć, a ja, że to mi nie przeszkadza. I tańczyliśmy. A po roku ona wróciła do Ciechocinka, znalazła mnie na dancingu i powiedziała, że po tym tańcu zmotywowała się do rekonwalescencji i teraz już może tańczyć bez kul.
- Tak, tak - włącza się pan Genek. - Taniec to najlepsze lekarstwo, a ja jestem tego najlepszym dowodem.
Pan Kazimierz ma 63 lata, urodził się w Ciechocinku, miał jedną żonę i siedem konkubin, hoduje gołębie, lubi zbierać grzyby.
Panu Kazimierzowi musieliśmy zmienić imię.
- Konkubina jest chora i będzie zazdrosna, że ja się bawię, a ona nie - tłumaczy.
Panu Genkowi imienia nie musimy zmieniać.
- Wdowiec jestem, nie muszę się kryć - mówi.
Pan Genek ma 81 lat i od czterech lat mieszka w Ciechocinku. Wstaje o 11, zjada śniadanie, goli się, myje i idzie na fajf. Potem je obiad, śpi, wstaje i idzie na dancing. Pan Genek z zawodu jest inżynierem budownictwa lądowego. Żonaty był trzykrotnie.
Odważnie podchodzi do kobiet, grzecznie prosi na parkiet.
- A potem patrzę, jak się tańczy. Jeśli dobrze, to znak, że warto iść do końca. Jeśli nie, to znak, że g... z tego będzie - wygłasza swoje credo i śmieje się rubasznie.
Pan Władek jest delikatniejszy. Uważa, że kobiety całe życie są szkolone do tego, by brać, a nie dawać, dlatego są bierne, czekają na inicjatywę.
- Po pierwsze, kobietom trzeba kadzić - mówi pan Kazimierz. - Wiadomo, życie nie rozpieszcza. I one się wstydzą. Mówię im wtedy, żeby się uśmiechnęły, bo ludzie pomyślą, że za karę tańczą. Mówię im też, że taniec to przyjemność, że nie muszą tańczyć stylowo, wystarczy, by tańczyły tak, jak potrafią.
- Po drugie, kobiety lubią opowiadać. Nie w pierwszym tańcu, ale w drugim, w trzecim zaczynają się rozkręcać. W tańcu bariera pęka i zaczynają się poważne rozmowy o życiu. I my słuchamy, bo jak się fajnie tańczy, to czemu nie. I tańczymy z nimi po kilka dni z rzędu. A one opowiadają. Najpierw w tańcu, potem przy kawie, wreszcie na spacerze.
- Po trzecie, kobiety w większości kombinują. Z tych, co przyjeżdżają do Ciechocinka, to nawet 60 procent. I wiadomo, że jeśli pytają o zdrowie, rentę i mieszkanie, to znaczy, że szukają partnera na stałe, a jeśli o to nie pytają, a jednak coś kręcą, to znak, że chcą romansu. Zresztą to można poznać jeszcze w inny sposób. Na przykład w taki, że jak w tańcu kobieta wpuszcza pana nogę między swoje, to znak, że chce czegoś więcej.
Poszukiwanie Casanovy w Mokotów Business Park
Mars, Neptun, Orion, Syriusz, Saturn, Taurus - to nazwy budynków biurowych, które tworzą kompleks biurowy na warszawskim Mokotowie.
W każdym budynku mieści się co najmniej kilkanaście firm. W każdej z nich pracuje co najmniej kilkunastu mężczyzn.
- Są i tacy w typie Casanovy - mówi pani Monika, 22-letnia recepcjonistka z sześciomiesięcznym stażem.
I dodaje, że ten typ nie musi chodzić w garniturze, nie musi być nawet młody.
Casanova zdaniem pani Moniki jest otwarty na świat - to znaczy, że się uśmiecha.
Pewny siebie - to znaczy, że potrafi zagaić.
Żeby nie wiadomo co, to się nie zdenerwuje, a już w szczególności na kobietę.
Pani Monika jest wyśmienitą przewodniczką po Mokotów Business Parku. Pracuje codziennie od godz. 7 do 19, codziennie w innym budynku. Obraz ma całościowy.
- Najlepsi są w Orionie - mówi.
No to idę do Oriona. Spośród kilkunastu firm wybieram Pentor. Firma badająca opinię publiczną powinna mieć rozeznanie co do Casanovy.
- U nas takich nie ma. Same dzieci wojny - mówi pani Asia, która prosiła o zmianę imienia.
- Sfrustrowani intelektualiści - dodaje pani Anna.
- A Casanova nie może być intelektualistą? - pytam.
Panie Asia i Anna kręcą głowami.
- Kiedyś to Casanova musiał być mistrzem konwersacji - zaczyna pani Asia.
- Dziś forma odbiegła od treści - dodaje pani Anna.
I zgodnie odsyłają, by Casanovy poszukać dwa piętra niżej.
- Tam jest firma Gillette. I tam pracują tacy jak spod żelazka i pachną na odległość - mówią.
Schodzę dwa piętra niżej.
Cztery piękne dziewczyny witają w recepcji.
Wyliczają cechy, które ich zdaniem winien mieć Casanova: ładny, zadbany, pachnący, z takim czymś, że aż iskrzy.
- Paweł Sobczak? - rzuca jedna.
- Pasuje - mówi druga.
- Taki tajemniczy jest. Niby ma żonę, a jakby nie miał - dodaje trzecia.
Casanova z Gillette
- Nie wiem, dlaczego mnie dziewczyny wskazały. Przecież ja mam żonę - mówi przez telefon Paweł Sobczak. A głos ma zaniepokojony.
- I muszę żonę zapytać, czy nie ma nic przeciwko temu, żebym wystąpił jako Casanova - dodaje.
Żona się zgodziła. Jedyny warunek to taki, że razem będą na zdjęciu.
No to się umawiamy.
Czekam przed Orionem. Bardzo jestem ciekawy Casanovy z Gillette.
I wreszcie jest.
36 lat, 174 cm wzrostu, 80 kilo wagi.
Modny irokez, bajeranckie okulary, hiszpańska bródka, opalona, zrelaksowana twarz i wysportowana sylwetka, którą zawdzięcza regularnej grze w squasha (raz w tygodniu), tenisa (dwa razy w tygodniu) i siatkówkę plażową (trzy razy w tygodniu).
Ubranie: T-shirt w kratkę, bojówki, zapach Minotaur Palomy Picasso. Do tego srebrny naszyjnik, srebrna bransoletka i spleciony wisiorek z bursztynów.
W domu Paweł ma więcej takich rekwizytów. Samych pierścionków na rękę ma pięć. I jeden na nogę.
No i codziennie wieczorem myśli o tym, co założy następnego dnia.
Pierwsza zasada: nigdy nie nosić tego, co się miało poprzedniego dnia.
Druga zasada: jeżeli kupiłeś nowy ciuch, który nie wymaga przeróbki, załóż go natychmiast.
Trzecia zasada: strój dobieraj pod kolor.
I nigdy mu się nie zdarzyło, żeby mu kobieta uwagę zwróciła, że jest źle ubrany.
- Lubisz się podobać? - pytam.
- Ja to robię dla siebie - odpowiada Paweł i dodaje, że żona czasem bywa zazdrosna o to, że on się podoba kobietom. - Widzi, że mnie kokietują, i podejrzewa, że mógłbym się jedną z nich zainteresować. A ja sobie myślę, że to dla żony miłe, gdy ma atrakcyjnego męża.
Pytam go o cechy Casanovy.
Paweł zastrzega, że on nim nie jest, bo przecież ma żonę.
Pytam o to, ile miał kobiet.
- Ślub wziąłem trzy lata temu. Wcześniej byłem z żoną przez sześć lat - odpowiada.
- A wcześniej? - nie ustępuję.
Paweł się uśmiecha i mówi, że żona nie lubi, gdy on o tym opowiada. A potem dodaje, że nigdy nie miał problemów z kobietami.
- Myślę, że to dlatego, że one czuły, że mogę być dobrym partnerem. Bo ja naprawdę jestem bezkonfliktowy, tolerancyjny, odpowiedzialny i potrafię słuchać. Poza tym ja nigdy nie zaliczałem panienek. Ja jestem ten typ, co się zakochuje - wyjaśnia.
Paweł przedstawia się jako wzorowy mąż: nie znika, zawsze jest pod telefonem, zawsze wiadomo, co robi.
- Staram się codziennie przynajmniej kilka godzin spędzić z żoną. Staram się z nią rozmawiać, staram się jej ufać. I cieszę się, że mi to wychodzi - mówi.
Źródło: Wysokie ObcasyPrzyjeżdżamy do Wenecji. Pukamy do jednego z domów. - Szukamy Casanovy - mówię do postawnego mężczyzny, który otworzył drzwi. - Witam, Ciupiński, zapraszam - mówi i szerokim gestem zagarnia do środka
Casanova z Wenecji
Grzegorz Ciupiński ma 54 lata, od 26 lat tę samą żonę, trzy córki studentki i syna, który będzie dziedzicem 40-hektarowego gospodarstwa i kilkuset świń.
Na pierwszy rzut oka na Casanovę nie wygląda.
Oryginał był szczupły, wysoki.
Ciupiński ma 177 cm wzrostu i waży 119 kg.
- Kiedyś byłem przystojniejszy, ale zgubiła mnie miłość do piwa - wyjaśnia. I jak już zaczyna mówić, to nie może skończyć. A im więcej mówi, tym bardziej się okazuje do Casanovy podobny.
Mówi, że przed żoną miał 78 kobiet, że zawsze było dla niego za wcześnie na żeniaczkę.
- Syrenkę, skodę i dwa duże fiaty zjeździłem, zanim się ożeniłem. 12 garniturów miałem i tyle samo krawatów. Jak się ubierałem w czapę z jenota, kożuch i kozaki, to baby się za mną oglądały. Bo wie pan, dziewczyny lubią rzutkich mężczyzn, a ja nigdy nie narzekałem na brak grosza. Za Gierka nie było z tym problemów - wspomina.
Na kobiety receptę miał prostą: kasa, kultura, zapach i dowcip.
- Kobiety biorą na wszystko. A najlepiej na głupotę - streszcza swoje motto.
Casanova był aktorem.
Ciupiński grał Nowy Rok w szkolnym przedstawieniu.
- Witajcie, jestem Nowy Rok. Przechodziłem tędy, słyszałem lamenty - cytuje swoją rolę.
Casanova chciał być uznawany za estetę.
Ciupiński ma kolekcję żelazek, szable wiszące na ścianach, reprodukcje Velázqueza i Rembrandta, dziesięć kijowskich orłów, encyklopedię Gutenberga z 1936 roku i oryginalną statuetkę z olimpiady w Moskwie.
Casanova był filozofem, pisarzem, szpiegiem, politykiem.
Ciupiński mówi, że ma 16 zawodów. Z wykształcenia technik rolnik potrafi naprawiać samochody, wymurować chlewnię na 400 tuczników, odebrać poród cielaka, zabić świnię i zrobić z niej kiełbasę. Ma prawo jazdy na wszystkie pojazdy, potrafi tynkować, spawać, gotować.
Casanova ciągle podróżował.
Ciupiński mówi, że był wszędzie oprócz Albanii, Anglii, Finlandii i Norwegii.
Casanova zwykł się chwalić, że zna Fryderyka Wielkiego, carycę Katarzynę i Stanisława Augusta Poniatowskiego.
Ciupiński mówi, że zna Kwaśniewskiego, Millera i Leppera. Z dwoma pierwszymi poznał się jeszcze w PRL na rautach w ośrodku wczasowym, który od lat funkcjonuje w Wenecji. Potem poznał ich jeszcze lepiej, bo wstąpił do SLD i do 2001 roku zasiadał w radzie naczelnej.
Z Lepperem się poznał, gdy rzucił legitymację Sojuszu i postanowił w Wenecji założyć Samoobronę.
Ciupiński pokazuje zdjęcia z Lepperem, żoną i Mojzesowiczem siedzącymi przy stole na tle brązowego regału i zajadającymi kotlety.
Poszukiwanie Casanovy we Włochach - podejście pierwsze
- Casanova? Tu, we Włochach? - dziwi się pani Jolanta, która od lat sprzedaje kwiaty w kwiaciarni przy Globusowej.
- Teraz już nie ma takich mężczyzn - dorzuca pani Barbara, koleżanka pani Jolanty.
Takich, to znaczy szarmanckich, z gestem, z sympatią do kobiet.
Żeby nie być gołosłownym - takich jak nie przymierzając Święty, czyli Roger Moore.
Albo wedle współczesnych standardów:
- Przystojny jak Paweł Deląg - to pani Jolanta.
- Albo jak ten, który prowadzi 'Familiadę' - to pani Barbara.
- Takich we Włochach nie ma - stwierdza pani Jolanta.
- Ale kiedyś... - pani Barbara wyraźnie coś sobie przypomniała. - Był tu we Włochach pewien Włoch.
- Istny Casanova - wzdycha pani Jolanta.
I zaczynają opowiadać jedna przez drugą. O tym, że ten Włoch był czarujący, że miał taki włoski akcent, że się cały czas uśmiechał, a do tego pachniał.
- I przystojny był jak Włoch - mówi pani Jolanta.
A pani Barbara dorzuca garść faktów. Włoch miał trzydzieści parę lat i żonę z Włoch, to znaczy stąd, a nie z Italii.
- I on tej żonie codziennie kwiaty w naszej kwiaciarni kupował - mówi pani Jolanta.
- Oni mieli taką grę - pani Barbara wpada w słowo. - Ona przychodziła i zamawiała wielki bukiet z bilecikiem, że niby od fikcyjnego wielbiciela. A on potem wpadał i kupował jeszcze większy.
- Żeby być lepszym - tłumaczy pani Jola.
- Niestety, ten Włoch wyjechał do Włoch - mówi pani Barbara.
Poszukiwanie Casanovy we Włochach - podejście drugie
- Casanova? Tu, we Włochach? Cha, cha, cha - śmieją się panie: Bogna (fryzjerka), Amelia (strzyżona), Paulina (pomocnica fryzjerki), Barbara (z ręcznikiem na głowie).
- Paaanie Sylwkuuu - krzyczy pani Jadwiga (w okularach), bo pan Sylwek strzyże w drugim pomieszczeniu i mógłby nie usłyszeć. - A ten pan w kapeluszu, co się u pana strzyże?
- Jaki pan? - krzyczy pan Sylwek.
- No ten Casanova - odkrzykuje pani Jadwiga.
- Żaden z niego Casanova. Staruszek i tyle. On już tylko opowiadaniem żyje - wyjaśnia pan Sylwek.
Ale pani Jadwiga nie rezygnuje.
- Pan z Lotto to Casanova. Prawdziwy pies na baby. Niech pan idzie sprawdzić.
No to idę.
Pan tak na oko koło sześćdziesiątki. Ogolony, rumiany, z gładką cerą i ustami smakosza ciastek. Do tego pod krawatem. Bardzo wytwornie się za lottomatem prezentuje. Znacznie wytworniej od tych, co od niego kupony kupują.
- Pan Casanova? - pytam, powołując się na opinię pań z zakładu fryzjerskiego.
- Żaden tam ze mnie Casanova - odpowiada domniemany Casanova i wygodnie mości się na krześle. - Owszem, ja jestem łasy na baby i jak złapię, to trzymam, aż mi nie ucieknie, ale żaden ze mnie Casanova. I nikogo takiego we Włochach pan nie znajdzie. Ja to panu mówię. Bo Casanova, proszę pana, to musi mieć hajs, a kobiety zmieniać wedle pogody. A tu takiego nie ma.
Casanova z Włoch
Kelnerka w sukni w czarną panterkę, która pracuje w kawiarni Roma niedaleko dworca PKP, oświadczyła, że ci, co do niej przychodzą, to żadne Casanovy, tylko niedorozwinięte umysłowo pijaki.
Bibliotekarka pytana o Casanovę chciała wiedzieć, czy on się pisze przez 'wu' czy przez 'fał'.
Monika z lokalnego domu kultury na pytanie o Casanovę we Włochach zareagowała śmiechem.
A jej koleżanka Paulina zadumała się i wpatrzyła w okno.
- Mój mąż był Casanova. Wszystkie koleżanki się w nim kochały. Może dlatego musieliśmy się rozwieść - wyznała.
A potem obie panie wykazały się wielką znajomością natury Casanovy.
- Taki to żadnej kobiecie nie przepuści. Upaja się tym, że ona się zakochuje, a sam do miłości nie jest zdolny. Potrafi manipulować kobietami, a jednocześnie potrafi ich słuchać i sprawiać, że czują się atrakcyjne. I wcale nie musi być przystojny. Nie musi być macho, bo to, co w nim uwodzi, jest nieuchwytne. To jest jakby czar.
I nagle zapadła cisza, bo się okazało, że trudno będzie kogoś takiego we Włochach znaleźć.
- Nie pomożemy - panie zakończyły przesłuchanie.
A ja wyszedłem z domu kultury i w odruchu rozpaczy o Casanovę we Włochach zapytałem w pralni.
- Widzi pan tego mężczyznę, co samochód z żoną naprawia? - właściciel pralni kazał spojrzeć przez okno.
- Jego niech pan zapyta o Casanovę we Włochach - powiedział.
No to zapytałem.
- Ja jestem Casanova - oznajmił pan Mirek i przestał naprawiać auto. - Jak byłem młody, to wszystkie były moje. Niech pan żonę zapyta.
- Wszystkie moje koleżanki miał - potwierdziła żona, nie przestając naprawiać auta.
A pan Mirek stoi i opowiada. Że zawsze był wesoły i miał urok osobisty, to znaczy mocny charakter, markowe ciuchy i gest.
- To ile miał pan tych kobiet? Kilkanaście? - pytam.
- Co ja tu będę bajki opowiadać. Kilkanaście to ja rozdziewiczyłem. Niech pan żonę zapyta - mówi pan Mirek.
- Strasznie na boki chodził - mówi żona i coś tam pod maską grzebie.
Pan Mirek ma dziś 35 lat, od 13 jest żonaty. Od pięciu jest wierny żonie.
- Kasy na podryw nie mam. Dzieciaki muszę utrzymać. Markowe ciuchy im kupić, komputer, skuter. Nie stać mnie już na dyskoteki, pijaństwa, motele - tłumaczy.
Pan Mirek pracuje jako kierowca. Żona go zatrudnia. Ona ma busa, a on nim jeździ.
- I pani tak nic, że on na boki chodził? - pytam.
- Kocham go. Co miałam zrobić? - mówi żona.
- I ona właśnie tym mnie pokonała. Bo ja w końcu zrozumiałem, że jak ona tak bardzo mnie kocha, to ja nie mogę już jej tych świństw robić. Nie mogę jej martwić - mówi pan Mirek i dodaje: - Dlatego ja już dziś nie Casanova, ale pustego miejsca nie robię. Wie pan, ja mam syna z poprzedniego małżeństwa. Nowy Casanova. Moje geny.
Poszukiwanie Casanovy w Ciechocinku - odcinek pierwszy
- Szukacie Maxi Kaza? - pyta pani Beata, praktykantka z hotelu Villa Park w Ciechocinku.
- Casanovy - prostuję i pytam, kto to ten Maxi Kaz.
- 'W Ciechocinku, tam gdzie dom zdrojowy, Maxi Kaz rusza na łowy' - pani Joanna, koleżanka pani Beaty, zaczyna nucić niegdysiejszy przebój 'Traperów znad Wisły'.
- Maxi Kaz to maksymalny Casanova - wyjaśnia pani Beata.
- Bo normalnych Casanovów to u nas mnóstwo - wtrąca pani Joanna.
I obie zgodnie dodają, że najłatwiej spotkać ich na fajfie lub na dancingu.
- Najlepiej w Bristolu - do rozmowy włącza się pan Zenek, który też pracuje w hotelu Villa Park.
- A na promenadzie albo w tężniach Casanova nie grasuje? - pytam.
- W tężniach siedzą tak zwani filoni. To znaczy siedzą i filują - uświadamia mnie pan Zenek.
Poszukiwanie Casanovy w Ciechocinku - odcinek drugi
W poprzecinanym alejkami i jeziorkami parku stoi drewniany budynek, gdzie mieści się restauracja Bristol - 70 metrów długości, 60 czteroosobowych stolików, bar, parkiet do tańca, galeria dla orkiestry.
Codziennie od godziny 15.30 do 17.30 odbywa się tu 'fajf'.
Codziennie od godziny 18.30 - dancing.
Ulubiony napój gości - herbata.
Ulubiony przebój - 'Bo jesteś ty' Krzysztofa Krawczyka.
Kelnerka I (sześć lat w Bristolu): - Panowie, których szukacie, to zwykli, normalni mężczyźni.
Kelnerka II (pięć lat w Bristolu): - Casanova to jest taki typ, że bez przerwy komplementy prawi, całuje w rękę. Mnie to już nawet trochę wkurza, że oni tacy grzeczni.
Kelnerka III (siedem lat w Bristolu): - Podstawową ich cechą jest wytrwałość.
Kelnerka I: - Przychodzą dzień w dzień. Muszą świeżo wyglądać, ładnie pachnieć. To wydłuża ich młodość.
Kelnerka II: - Turnusy zmieniają się co trzy tygodnie. I oni, nawet jeśli kogoś poznają, to zaraz muszą się żegnać.
Kelnerka I: - Casanovy siadają od lat przy tych samych stolikach, ale nigdy razem.
Kelnerka III: - Od lat zamawiają to samo. Stolik nr 11 - herbata, sok pomidorowy, piwo strong, nr 15 - herbata, nr 25 - kawa parzona, nr 29 - kawa z czterema kostkami cukru, ewentualnie bawarka, nr 49 - piwo strong lub żywczyk w temperaturze pokojowej.
Zaczyna się dancing. Sala się zapełnia.
Przy 'jedenastce' przy swojej herbacie siedzi już Pułkownik - takie ma przezwisko, bo kiedyś był mundurowym. Ufarbowane na czarno włosy, rumiana twarz, starannie oszlifowane paznokcie.
'Najtrudniejszy pierwszy krok, zanim innych zrobisz sto. Najtrudniejszy pierwszy gest...' - zaczyna grać muzyka.
Panowie wstają od stolików. Podchodzą do kuracjuszek. Ukłon, uśmiech i w pląs.
Kelnerka III: - Zaraz panu wskażę najlepszych.
Casanova z Ciechocinka
Pan Genek i pan Kazimierz nie mówią o podrywaniu, nie używają słowa 'sex'. Oni mówią o tańcu i o tym, że przez taniec leczą.
- Pamiętam, gdy poprosiłem do tańca pewną panią, która, jak się okazało, chodziła o kulach - wspomina pan Kazimierz. - Powiedziała, że w związku z tym nie może tańczyć, a ja, że to mi nie przeszkadza. I tańczyliśmy. A po roku ona wróciła do Ciechocinka, znalazła mnie na dancingu i powiedziała, że po tym tańcu zmotywowała się do rekonwalescencji i teraz już może tańczyć bez kul.
- Tak, tak - włącza się pan Genek. - Taniec to najlepsze lekarstwo, a ja jestem tego najlepszym dowodem.
Pan Kazimierz ma 63 lata, urodził się w Ciechocinku, miał jedną żonę i siedem konkubin, hoduje gołębie, lubi zbierać grzyby.
Panu Kazimierzowi musieliśmy zmienić imię.
- Konkubina jest chora i będzie zazdrosna, że ja się bawię, a ona nie - tłumaczy.
Panu Genkowi imienia nie musimy zmieniać.
- Wdowiec jestem, nie muszę się kryć - mówi.
Pan Genek ma 81 lat i od czterech lat mieszka w Ciechocinku. Wstaje o 11, zjada śniadanie, goli się, myje i idzie na fajf. Potem je obiad, śpi, wstaje i idzie na dancing. Pan Genek z zawodu jest inżynierem budownictwa lądowego. Żonaty był trzykrotnie.
Odważnie podchodzi do kobiet, grzecznie prosi na parkiet.
- A potem patrzę, jak się tańczy. Jeśli dobrze, to znak, że warto iść do końca. Jeśli nie, to znak, że g... z tego będzie - wygłasza swoje credo i śmieje się rubasznie.
Pan Władek jest delikatniejszy. Uważa, że kobiety całe życie są szkolone do tego, by brać, a nie dawać, dlatego są bierne, czekają na inicjatywę.
- Po pierwsze, kobietom trzeba kadzić - mówi pan Kazimierz. - Wiadomo, życie nie rozpieszcza. I one się wstydzą. Mówię im wtedy, żeby się uśmiechnęły, bo ludzie pomyślą, że za karę tańczą. Mówię im też, że taniec to przyjemność, że nie muszą tańczyć stylowo, wystarczy, by tańczyły tak, jak potrafią.
- Po drugie, kobiety lubią opowiadać. Nie w pierwszym tańcu, ale w drugim, w trzecim zaczynają się rozkręcać. W tańcu bariera pęka i zaczynają się poważne rozmowy o życiu. I my słuchamy, bo jak się fajnie tańczy, to czemu nie. I tańczymy z nimi po kilka dni z rzędu. A one opowiadają. Najpierw w tańcu, potem przy kawie, wreszcie na spacerze.
- Po trzecie, kobiety w większości kombinują. Z tych, co przyjeżdżają do Ciechocinka, to nawet 60 procent. I wiadomo, że jeśli pytają o zdrowie, rentę i mieszkanie, to znaczy, że szukają partnera na stałe, a jeśli o to nie pytają, a jednak coś kręcą, to znak, że chcą romansu. Zresztą to można poznać jeszcze w inny sposób. Na przykład w taki, że jak w tańcu kobieta wpuszcza pana nogę między swoje, to znak, że chce czegoś więcej.
Poszukiwanie Casanovy w Mokotów Business Park
Mars, Neptun, Orion, Syriusz, Saturn, Taurus - to nazwy budynków biurowych, które tworzą kompleks biurowy na warszawskim Mokotowie.
W każdym budynku mieści się co najmniej kilkanaście firm. W każdej z nich pracuje co najmniej kilkunastu mężczyzn.
- Są i tacy w typie Casanovy - mówi pani Monika, 22-letnia recepcjonistka z sześciomiesięcznym stażem.
I dodaje, że ten typ nie musi chodzić w garniturze, nie musi być nawet młody.
Casanova zdaniem pani Moniki jest otwarty na świat - to znaczy, że się uśmiecha.
Pewny siebie - to znaczy, że potrafi zagaić.
Żeby nie wiadomo co, to się nie zdenerwuje, a już w szczególności na kobietę.
Pani Monika jest wyśmienitą przewodniczką po Mokotów Business Parku. Pracuje codziennie od godz. 7 do 19, codziennie w innym budynku. Obraz ma całościowy.
- Najlepsi są w Orionie - mówi.
No to idę do Oriona. Spośród kilkunastu firm wybieram Pentor. Firma badająca opinię publiczną powinna mieć rozeznanie co do Casanovy.
- U nas takich nie ma. Same dzieci wojny - mówi pani Asia, która prosiła o zmianę imienia.
- Sfrustrowani intelektualiści - dodaje pani Anna.
- A Casanova nie może być intelektualistą? - pytam.
Panie Asia i Anna kręcą głowami.
- Kiedyś to Casanova musiał być mistrzem konwersacji - zaczyna pani Asia.
- Dziś forma odbiegła od treści - dodaje pani Anna.
I zgodnie odsyłają, by Casanovy poszukać dwa piętra niżej.
- Tam jest firma Gillette. I tam pracują tacy jak spod żelazka i pachną na odległość - mówią.
Schodzę dwa piętra niżej.
Cztery piękne dziewczyny witają w recepcji.
Wyliczają cechy, które ich zdaniem winien mieć Casanova: ładny, zadbany, pachnący, z takim czymś, że aż iskrzy.
- Paweł Sobczak? - rzuca jedna.
- Pasuje - mówi druga.
- Taki tajemniczy jest. Niby ma żonę, a jakby nie miał - dodaje trzecia.
Casanova z Gillette
- Nie wiem, dlaczego mnie dziewczyny wskazały. Przecież ja mam żonę - mówi przez telefon Paweł Sobczak. A głos ma zaniepokojony.
- I muszę żonę zapytać, czy nie ma nic przeciwko temu, żebym wystąpił jako Casanova - dodaje.
Żona się zgodziła. Jedyny warunek to taki, że razem będą na zdjęciu.
No to się umawiamy.
Czekam przed Orionem. Bardzo jestem ciekawy Casanovy z Gillette.
I wreszcie jest.
36 lat, 174 cm wzrostu, 80 kilo wagi.
Modny irokez, bajeranckie okulary, hiszpańska bródka, opalona, zrelaksowana twarz i wysportowana sylwetka, którą zawdzięcza regularnej grze w squasha (raz w tygodniu), tenisa (dwa razy w tygodniu) i siatkówkę plażową (trzy razy w tygodniu).
Ubranie: T-shirt w kratkę, bojówki, zapach Minotaur Palomy Picasso. Do tego srebrny naszyjnik, srebrna bransoletka i spleciony wisiorek z bursztynów.
W domu Paweł ma więcej takich rekwizytów. Samych pierścionków na rękę ma pięć. I jeden na nogę.
No i codziennie wieczorem myśli o tym, co założy następnego dnia.
Pierwsza zasada: nigdy nie nosić tego, co się miało poprzedniego dnia.
Druga zasada: jeżeli kupiłeś nowy ciuch, który nie wymaga przeróbki, załóż go natychmiast.
Trzecia zasada: strój dobieraj pod kolor.
I nigdy mu się nie zdarzyło, żeby mu kobieta uwagę zwróciła, że jest źle ubrany.
- Lubisz się podobać? - pytam.
- Ja to robię dla siebie - odpowiada Paweł i dodaje, że żona czasem bywa zazdrosna o to, że on się podoba kobietom. - Widzi, że mnie kokietują, i podejrzewa, że mógłbym się jedną z nich zainteresować. A ja sobie myślę, że to dla żony miłe, gdy ma atrakcyjnego męża.
Pytam go o cechy Casanovy.
Paweł zastrzega, że on nim nie jest, bo przecież ma żonę.
Pytam o to, ile miał kobiet.
- Ślub wziąłem trzy lata temu. Wcześniej byłem z żoną przez sześć lat - odpowiada.
- A wcześniej? - nie ustępuję.
Paweł się uśmiecha i mówi, że żona nie lubi, gdy on o tym opowiada. A potem dodaje, że nigdy nie miał problemów z kobietami.
- Myślę, że to dlatego, że one czuły, że mogę być dobrym partnerem. Bo ja naprawdę jestem bezkonfliktowy, tolerancyjny, odpowiedzialny i potrafię słuchać. Poza tym ja nigdy nie zaliczałem panienek. Ja jestem ten typ, co się zakochuje - wyjaśnia.
Paweł przedstawia się jako wzorowy mąż: nie znika, zawsze jest pod telefonem, zawsze wiadomo, co robi.
- Staram się codziennie przynajmniej kilka godzin spędzić z żoną. Staram się z nią rozmawiać, staram się jej ufać. I cieszę się, że mi to wychodzi - mówi.
Źródło: Wysokie ObcasyPrzyjeżdżamy do Wenecji. Pukamy do jednego z domów. - Szukamy Casanovy - mówię do postawnego mężczyzny, który otworzył drzwi. - Witam, Ciupiński, zapraszam - mówi i szerokim gestem zagarnia do środka
Casanova z Wenecji
Grzegorz Ciupiński ma 54 lata, od 26 lat tę samą żonę, trzy córki studentki i syna, który będzie dziedzicem 40-hektarowego gospodarstwa i kilkuset świń.
Na pierwszy rzut oka na Casanovę nie wygląda.
Oryginał był szczupły, wysoki.
Ciupiński ma 177 cm wzrostu i waży 119 kg.
- Kiedyś byłem przystojniejszy, ale zgubiła mnie miłość do piwa - wyjaśnia. I jak już zaczyna mówić, to nie może skończyć. A im więcej mówi, tym bardziej się okazuje do Casanovy podobny.
Mówi, że przed żoną miał 78 kobiet, że zawsze było dla niego za wcześnie na żeniaczkę.
- Syrenkę, skodę i dwa duże fiaty zjeździłem, zanim się ożeniłem. 12 garniturów miałem i tyle samo krawatów. Jak się ubierałem w czapę z jenota, kożuch i kozaki, to baby się za mną oglądały. Bo wie pan, dziewczyny lubią rzutkich mężczyzn, a ja nigdy nie narzekałem na brak grosza. Za Gierka nie było z tym problemów - wspomina.
Na kobiety receptę miał prostą: kasa, kultura, zapach i dowcip.
- Kobiety biorą na wszystko. A najlepiej na głupotę - streszcza swoje motto.
Casanova był aktorem.
Ciupiński grał Nowy Rok w szkolnym przedstawieniu.
- Witajcie, jestem Nowy Rok. Przechodziłem tędy, słyszałem lamenty - cytuje swoją rolę.
Casanova chciał być uznawany za estetę.
Ciupiński ma kolekcję żelazek, szable wiszące na ścianach, reprodukcje Velázqueza i Rembrandta, dziesięć kijowskich orłów, encyklopedię Gutenberga z 1936 roku i oryginalną statuetkę z olimpiady w Moskwie.
Casanova był filozofem, pisarzem, szpiegiem, politykiem.
Ciupiński mówi, że ma 16 zawodów. Z wykształcenia technik rolnik potrafi naprawiać samochody, wymurować chlewnię na 400 tuczników, odebrać poród cielaka, zabić świnię i zrobić z niej kiełbasę. Ma prawo jazdy na wszystkie pojazdy, potrafi tynkować, spawać, gotować.
Casanova ciągle podróżował.
Ciupiński mówi, że był wszędzie oprócz Albanii, Anglii, Finlandii i Norwegii.
Casanova zwykł się chwalić, że zna Fryderyka Wielkiego, carycę Katarzynę i Stanisława Augusta Poniatowskiego.
Ciupiński mówi, że zna Kwaśniewskiego, Millera i Leppera. Z dwoma pierwszymi poznał się jeszcze w PRL na rautach w ośrodku wczasowym, który od lat funkcjonuje w Wenecji. Potem poznał ich jeszcze lepiej, bo wstąpił do SLD i do 2001 roku zasiadał w radzie naczelnej.
Z Lepperem się poznał, gdy rzucił legitymację Sojuszu i postanowił w Wenecji założyć Samoobronę.
Ciupiński pokazuje zdjęcia z Lepperem, żoną i Mojzesowiczem siedzącymi przy stole na tle brązowego regału i zajadającymi kotlety.
Poszukiwanie Casanovy we Włochach - podejście pierwsze
- Casanova? Tu, we Włochach? - dziwi się pani Jolanta, która od lat sprzedaje kwiaty w kwiaciarni przy Globusowej.
- Teraz już nie ma takich mężczyzn - dorzuca pani Barbara, koleżanka pani Jolanty.
Takich, to znaczy szarmanckich, z gestem, z sympatią do kobiet.
Żeby nie być gołosłownym - takich jak nie przymierzając Święty, czyli Roger Moore.
Albo wedle współczesnych standardów:
- Przystojny jak Paweł Deląg - to pani Jolanta.
- Albo jak ten, który prowadzi 'Familiadę' - to pani Barbara.
- Takich we Włochach nie ma - stwierdza pani Jolanta.
- Ale kiedyś... - pani Barbara wyraźnie coś sobie przypomniała. - Był tu we Włochach pewien Włoch.
- Istny Casanova - wzdycha pani Jolanta.
I zaczynają opowiadać jedna przez drugą. O tym, że ten Włoch był czarujący, że miał taki włoski akcent, że się cały czas uśmiechał, a do tego pachniał.
- I przystojny był jak Włoch - mówi pani Jolanta.
A pani Barbara dorzuca garść faktów. Włoch miał trzydzieści parę lat i żonę z Włoch, to znaczy stąd, a nie z Italii.
- I on tej żonie codziennie kwiaty w naszej kwiaciarni kupował - mówi pani Jolanta.
- Oni mieli taką grę - pani Barbara wpada w słowo. - Ona przychodziła i zamawiała wielki bukiet z bilecikiem, że niby od fikcyjnego wielbiciela. A on potem wpadał i kupował jeszcze większy.
- Żeby być lepszym - tłumaczy pani Jola.
- Niestety, ten Włoch wyjechał do Włoch - mówi pani Barbara.
Poszukiwanie Casanovy we Włochach - podejście drugie
- Casanova? Tu, we Włochach? Cha, cha, cha - śmieją się panie: Bogna (fryzjerka), Amelia (strzyżona), Paulina (pomocnica fryzjerki), Barbara (z ręcznikiem na głowie).
- Paaanie Sylwkuuu - krzyczy pani Jadwiga (w okularach), bo pan Sylwek strzyże w drugim pomieszczeniu i mógłby nie usłyszeć. - A ten pan w kapeluszu, co się u pana strzyże?
- Jaki pan? - krzyczy pan Sylwek.
- No ten Casanova - odkrzykuje pani Jadwiga.
- Żaden z niego Casanova. Staruszek i tyle. On już tylko opowiadaniem żyje - wyjaśnia pan Sylwek.
Ale pani Jadwiga nie rezygnuje.
- Pan z Lotto to Casanova. Prawdziwy pies na baby. Niech pan idzie sprawdzić.
No to idę.
Pan tak na oko koło sześćdziesiątki. Ogolony, rumiany, z gładką cerą i ustami smakosza ciastek. Do tego pod krawatem. Bardzo wytwornie się za lottomatem prezentuje. Znacznie wytworniej od tych, co od niego kupony kupują.
- Pan Casanova? - pytam, powołując się na opinię pań z zakładu fryzjerskiego.
- Żaden tam ze mnie Casanova - odpowiada domniemany Casanova i wygodnie mości się na krześle. - Owszem, ja jestem łasy na baby i jak złapię, to trzymam, aż mi nie ucieknie, ale żaden ze mnie Casanova. I nikogo takiego we Włochach pan nie znajdzie. Ja to panu mówię. Bo Casanova, proszę pana, to musi mieć hajs, a kobiety zmieniać wedle pogody. A tu takiego nie ma.
Casanova z Włoch
Kelnerka w sukni w czarną panterkę, która pracuje w kawiarni Roma niedaleko dworca PKP, oświadczyła, że ci, co do niej przychodzą, to żadne Casanovy, tylko niedorozwinięte umysłowo pijaki.
Bibliotekarka pytana o Casanovę chciała wiedzieć, czy on się pisze przez 'wu' czy przez 'fał'.
Monika z lokalnego domu kultury na pytanie o Casanovę we Włochach zareagowała śmiechem.
A jej koleżanka Paulina zadumała się i wpatrzyła w okno.
- Mój mąż był Casanova. Wszystkie koleżanki się w nim kochały. Może dlatego musieliśmy się rozwieść - wyznała.
A potem obie panie wykazały się wielką znajomością natury Casanovy.
- Taki to żadnej kobiecie nie przepuści. Upaja się tym, że ona się zakochuje, a sam do miłości nie jest zdolny. Potrafi manipulować kobietami, a jednocześnie potrafi ich słuchać i sprawiać, że czują się atrakcyjne. I wcale nie musi być przystojny. Nie musi być macho, bo to, co w nim uwodzi, jest nieuchwytne. To jest jakby czar.
I nagle zapadła cisza, bo się okazało, że trudno będzie kogoś takiego we Włochach znaleźć.
- Nie pomożemy - panie zakończyły przesłuchanie.
A ja wyszedłem z domu kultury i w odruchu rozpaczy o Casanovę we Włochach zapytałem w pralni.
- Widzi pan tego mężczyznę, co samochód z żoną naprawia? - właściciel pralni kazał spojrzeć przez okno.
- Jego niech pan zapyta o Casanovę we Włochach - powiedział.
No to zapytałem.
- Ja jestem Casanova - oznajmił pan Mirek i przestał naprawiać auto. - Jak byłem młody, to wszystkie były moje. Niech pan żonę zapyta.
- Wszystkie moje koleżanki miał - potwierdziła żona, nie przestając naprawiać auta.
A pan Mirek stoi i opowiada. Że zawsze był wesoły i miał urok osobisty, to znaczy mocny charakter, markowe ciuchy i gest.
- To ile miał pan tych kobiet? Kilkanaście? - pytam.
- Co ja tu będę bajki opowiadać. Kilkanaście to ja rozdziewiczyłem. Niech pan żonę zapyta - mówi pan Mirek.
- Strasznie na boki chodził - mówi żona i coś tam pod maską grzebie.
Pan Mirek ma dziś 35 lat, od 13 jest żonaty. Od pięciu jest wierny żonie.
- Kasy na podryw nie mam. Dzieciaki muszę utrzymać. Markowe ciuchy im kupić, komputer, skuter. Nie stać mnie już na dyskoteki, pijaństwa, motele - tłumaczy.
Pan Mirek pracuje jako kierowca. Żona go zatrudnia. Ona ma busa, a on nim jeździ.
- I pani tak nic, że on na boki chodził? - pytam.
- Kocham go. Co miałam zrobić? - mówi żona.
- I ona właśnie tym mnie pokonała. Bo ja w końcu zrozumiałem, że jak ona tak bardzo mnie kocha, to ja nie mogę już jej tych świństw robić. Nie mogę jej martwić - mówi pan Mirek i dodaje: - Dlatego ja już dziś nie Casanova, ale pustego miejsca nie robię. Wie pan, ja mam syna z poprzedniego małżeństwa. Nowy Casanova. Moje geny.
Poszukiwanie Casanovy w Ciechocinku - odcinek pierwszy
- Szukacie Maxi Kaza? - pyta pani Beata, praktykantka z hotelu Villa Park w Ciechocinku.
- Casanovy - prostuję i pytam, kto to ten Maxi Kaz.
- 'W Ciechocinku, tam gdzie dom zdrojowy, Maxi Kaz rusza na łowy' - pani Joanna, koleżanka pani Beaty, zaczyna nucić niegdysiejszy przebój 'Traperów znad Wisły'.
- Maxi Kaz to maksymalny Casanova - wyjaśnia pani Beata.
- Bo normalnych Casanovów to u nas mnóstwo - wtrąca pani Joanna.
I obie zgodnie dodają, że najłatwiej spotkać ich na fajfie lub na dancingu.
- Najlepiej w Bristolu - do rozmowy włącza się pan Zenek, który też pracuje w hotelu Villa Park.
- A na promenadzie albo w tężniach Casanova nie grasuje? - pytam.
- W tężniach siedzą tak zwani filoni. To znaczy siedzą i filują - uświadamia mnie pan Zenek.
Poszukiwanie Casanovy w Ciechocinku - odcinek drugi
W poprzecinanym alejkami i jeziorkami parku stoi drewniany budynek, gdzie mieści się restauracja Bristol - 70 metrów długości, 60 czteroosobowych stolików, bar, parkiet do tańca, galeria dla orkiestry.
Codziennie od godziny 15.30 do 17.30 odbywa się tu 'fajf'.
Codziennie od godziny 18.30 - dancing.
Ulubiony napój gości - herbata.
Ulubiony przebój - 'Bo jesteś ty' Krzysztofa Krawczyka.
Kelnerka I (sześć lat w Bristolu): - Panowie, których szukacie, to zwykli, normalni mężczyźni.
Kelnerka II (pięć lat w Bristolu): - Casanova to jest taki typ, że bez przerwy komplementy prawi, całuje w rękę. Mnie to już nawet trochę wkurza, że oni tacy grzeczni.
Kelnerka III (siedem lat w Bristolu): - Podstawową ich cechą jest wytrwałość.
Kelnerka I: - Przychodzą dzień w dzień. Muszą świeżo wyglądać, ładnie pachnieć. To wydłuża ich młodość.
Kelnerka II: - Turnusy zmieniają się co trzy tygodnie. I oni, nawet jeśli kogoś poznają, to zaraz muszą się żegnać.
Kelnerka I: - Casanovy siadają od lat przy tych samych stolikach, ale nigdy razem.
Kelnerka III: - Od lat zamawiają to samo. Stolik nr 11 - herbata, sok pomidorowy, piwo strong, nr 15 - herbata, nr 25 - kawa parzona, nr 29 - kawa z czterema kostkami cukru, ewentualnie bawarka, nr 49 - piwo strong lub żywczyk w temperaturze pokojowej.
Zaczyna się dancing. Sala się zapełnia.
Przy 'jedenastce' przy swojej herbacie siedzi już Pułkownik - takie ma przezwisko, bo kiedyś był mundurowym. Ufarbowane na czarno włosy, rumiana twarz, starannie oszlifowane paznokcie.
'Najtrudniejszy pierwszy krok, zanim innych zrobisz sto. Najtrudniejszy pierwszy gest...' - zaczyna grać muzyka.
Panowie wstają od stolików. Podchodzą do kuracjuszek. Ukłon, uśmiech i w pląs.
Kelnerka III: - Zaraz panu wskażę najlepszych.
Casanova z Ciechocinka
Pan Genek i pan Kazimierz nie mówią o podrywaniu, nie używają słowa 'sex'. Oni mówią o tańcu i o tym, że przez taniec leczą.
- Pamiętam, gdy poprosiłem do tańca pewną panią, która, jak się okazało, chodziła o kulach - wspomina pan Kazimierz. - Powiedziała, że w związku z tym nie może tańczyć, a ja, że to mi nie przeszkadza. I tańczyliśmy. A po roku ona wróciła do Ciechocinka, znalazła mnie na dancingu i powiedziała, że po tym tańcu zmotywowała się do rekonwalescencji i teraz już może tańczyć bez kul.
- Tak, tak - włącza się pan Genek. - Taniec to najlepsze lekarstwo, a ja jestem tego najlepszym dowodem.
Pan Kazimierz ma 63 lata, urodził się w Ciechocinku, miał jedną żonę i siedem konkubin, hoduje gołębie, lubi zbierać grzyby.
Panu Kazimierzowi musieliśmy zmienić imię.
- Konkubina jest chora i będzie zazdrosna, że ja się bawię, a ona nie - tłumaczy.
Panu Genkowi imienia nie musimy zmieniać.
- Wdowiec jestem, nie muszę się kryć - mówi.
Pan Genek ma 81 lat i od czterech lat mieszka w Ciechocinku. Wstaje o 11, zjada śniadanie, goli się, myje i idzie na fajf. Potem je obiad, śpi, wstaje i idzie na dancing. Pan Genek z zawodu jest inżynierem budownictwa lądowego. Żonaty był trzykrotnie.
Odważnie podchodzi do kobiet, grzecznie prosi na parkiet.
- A potem patrzę, jak się tańczy. Jeśli dobrze, to znak, że warto iść do końca. Jeśli nie, to znak, że g... z tego będzie - wygłasza swoje credo i śmieje się rubasznie.
Pan Władek jest delikatniejszy. Uważa, że kobiety całe życie są szkolone do tego, by brać, a nie dawać, dlatego są bierne, czekają na inicjatywę.
- Po pierwsze, kobietom trzeba kadzić - mówi pan Kazimierz. - Wiadomo, życie nie rozpieszcza. I one się wstydzą. Mówię im wtedy, żeby się uśmiechnęły, bo ludzie pomyślą, że za karę tańczą. Mówię im też, że taniec to przyjemność, że nie muszą tańczyć stylowo, wystarczy, by tańczyły tak, jak potrafią.
- Po drugie, kobiety lubią opowiadać. Nie w pierwszym tańcu, ale w drugim, w trzecim zaczynają się rozkręcać. W tańcu bariera pęka i zaczynają się poważne rozmowy o życiu. I my słuchamy, bo jak się fajnie tańczy, to czemu nie. I tańczymy z nimi po kilka dni z rzędu. A one opowiadają. Najpierw w tańcu, potem przy kawie, wreszcie na spacerze.
- Po trzecie, kobiety w większości kombinują. Z tych, co przyjeżdżają do Ciechocinka, to nawet 60 procent. I wiadomo, że jeśli pytają o zdrowie, rentę i mieszkanie, to znaczy, że szukają partnera na stałe, a jeśli o to nie pytają, a jednak coś kręcą, to znak, że chcą romansu. Zresztą to można poznać jeszcze w inny sposób. Na przykład w taki, że jak w tańcu kobieta wpuszcza pana nogę między swoje, to znak, że chce czegoś więcej.
Poszukiwanie Casanovy w Mokotów Business Park
Mars, Neptun, Orion, Syriusz, Saturn, Taurus - to nazwy budynków biurowych, które tworzą kompleks biurowy na warszawskim Mokotowie.
W każdym budynku mieści się co najmniej kilkanaście firm. W każdej z nich pracuje co najmniej kilkunastu mężczyzn.
- Są i tacy w typie Casanovy - mówi pani Monika, 22-letnia recepcjonistka z sześciomiesięcznym stażem.
I dodaje, że ten typ nie musi chodzić w garniturze, nie musi być nawet młody.
Casanova zdaniem pani Moniki jest otwarty na świat - to znaczy, że się uśmiecha.
Pewny siebie - to znaczy, że potrafi zagaić.
Żeby nie wiadomo co, to się nie zdenerwuje, a już w szczególności na kobietę.
Pani Monika jest wyśmienitą przewodniczką po Mokotów Business Parku. Pracuje codziennie od godz. 7 do 19, codziennie w innym budynku. Obraz ma całościowy.
- Najlepsi są w Orionie - mówi.
No to idę do Oriona. Spośród kilkunastu firm wybieram Pentor. Firma badająca opinię publiczną powinna mieć rozeznanie co do Casanovy.
- U nas takich nie ma. Same dzieci wojny - mówi pani Asia, która prosiła o zmianę imienia.
- Sfrustrowani intelektualiści - dodaje pani Anna.
- A Casanova nie może być intelektualistą? - pytam.
Panie Asia i Anna kręcą głowami.
- Kiedyś to Casanova musiał być mistrzem konwersacji - zaczyna pani Asia.
- Dziś forma odbiegła od treści - dodaje pani Anna.
I zgodnie odsyłają, by Casanovy poszukać dwa piętra niżej.
- Tam jest firma Gillette. I tam pracują tacy jak spod żelazka i pachną na odległość - mówią.
Schodzę dwa piętra niżej.
Cztery piękne dziewczyny witają w recepcji.
Wyliczają cechy, które ich zdaniem winien mieć Casanova: ładny, zadbany, pachnący, z takim czymś, że aż iskrzy.
- Paweł Sobczak? - rzuca jedna.
- Pasuje - mówi druga.
- Taki tajemniczy jest. Niby ma żonę, a jakby nie miał - dodaje trzecia.
Casanova z Gillette
- Nie wiem, dlaczego mnie dziewczyny wskazały. Przecież ja mam żonę - mówi przez telefon Paweł Sobczak. A głos ma zaniepokojony.
- I muszę żonę zapytać, czy nie ma nic przeciwko temu, żebym wystąpił jako Casanova - dodaje.
Żona się zgodziła. Jedyny warunek to taki, że razem będą na zdjęciu.
No to się umawiamy.
Czekam przed Orionem. Bardzo jestem ciekawy Casanovy z Gillette.
I wreszcie jest.
36 lat, 174 cm wzrostu, 80 kilo wagi.
Modny irokez, bajeranckie okulary, hiszpańska bródka, opalona, zrelaksowana twarz i wysportowana sylwetka, którą zawdzięcza regularnej grze w squasha (raz w tygodniu), tenisa (dwa razy w tygodniu) i siatkówkę plażową (trzy razy w tygodniu).
Ubranie: T-shirt w kratkę, bojówki, zapach Minotaur Palomy Picasso. Do tego srebrny naszyjnik, srebrna bransoletka i spleciony wisiorek z bursztynów.
W domu Paweł ma więcej takich rekwizytów. Samych pierścionków na rękę ma pięć. I jeden na nogę.
No i codziennie wieczorem myśli o tym, co założy następnego dnia.
Pierwsza zasada: nigdy nie nosić tego, co się miało poprzedniego dnia.
Druga zasada: jeżeli kupiłeś nowy ciuch, który nie wymaga przeróbki, załóż go natychmiast.
Trzecia zasada: strój dobieraj pod kolor.
I nigdy mu się nie zdarzyło, żeby mu kobieta uwagę zwróciła, że jest źle ubrany.
- Lubisz się podobać? - pytam.
- Ja to robię dla siebie - odpowiada Paweł i dodaje, że żona czasem bywa zazdrosna o to, że on się podoba kobietom. - Widzi, że mnie kokietują, i podejrzewa, że mógłbym się jedną z nich zainteresować. A ja sobie myślę, że to dla żony miłe, gdy ma atrakcyjnego męża.
Pytam go o cechy Casanovy.
Paweł zastrzega, że on nim nie jest, bo przecież ma żonę.
Pytam o to, ile miał kobiet.
- Ślub wziąłem trzy lata temu. Wcześniej byłem z żoną przez sześć lat - odpowiada.
- A wcześniej? - nie ustępuję.
Paweł się uśmiecha i mówi, że żona nie lubi, gdy on o tym opowiada. A potem dodaje, że nigdy nie miał problemów z kobietami.
- Myślę, że to dlatego, że one czuły, że mogę być dobrym partnerem. Bo ja naprawdę jestem bezkonfliktowy, tolerancyjny, odpowiedzialny i potrafię słuchać. Poza tym ja nigdy nie zaliczałem panienek. Ja jestem ten typ, co się zakochuje - wyjaśnia.
Paweł przedstawia się jako wzorowy mąż: nie znika, zawsze jest pod telefonem, zawsze wiadomo, co robi.
- Staram się codziennie przynajmniej kilka godzin spędzić z żoną. Staram się z nią rozmawiać, staram się jej ufać. I cieszę się, że mi to wychodzi - mówi.
Źródło: Wysokie Obcasy
http://kobieta.gazeta.pl/wysokie-obcasy/1,53668,3513329.html