Złodzieje organów albo makabryczne saksy

Temat przeniesiony do archwium.
Skąd mogłam wiedzieć, że niewinnie rozpoczynająca się znajomość skończy się prawdziwym koszmarem i to na obcej ziemi?

Złodzieje organów


Lokal na przedmieściach Rzymu ma niezłą opinię. Ludzie ściągają tu ze wszystkich okolicznych miasteczek. Ceny są, jak na metropolię bardzo umiarkowane, na parkiecie królują najnowsze hity, bramkarze są dyskretni i uprzejmi. Żadnej chamówy, jakiej pełno w innych tutejszych tancbudach. Poza tym kierownictwo knajpy wzięło sobie na serio do serca hasło „Zero tolerancji dla narkotyków”. Dilerzy nie mają tam, czego szukać. Arturo, szef, osobiście sprawdza każdego podejrzanego typka kręcącego się między stolikami i przy toaletach.

Gdy nie pomagają słowa i facet ignoruje ostrzeżenia, bierze się takiego na zaplecze i lekko nim „potrząsa”. Po tym „argumencie” nie zdarzyło się jeszcze, by ktoś nie zgodził się wywodem właściciela, iż handel prochami „może jest w innych knajpach, ale tutaj nie było go i nie będzie”. Najczęściej jednak wystarczy, że były zapaśnik podsunie kolesiowi pod nos wielką jak bochen chleba pięść i to w zupełności wystarcza. Niektórzy mówią, że Arturo to jeden z mafijnych bossów, a narkotyki mogą ściągnąć na jego lokal uwagę karabinierów.

Rok temu przyjechałam do Włoch na saksy. Wylądowałam w pizzerii dzięki znajomościom Grażyny, koleżanki z ogólnika, która jest tu już od jakiegoś czasu. Rodzice kręcili głową, tata chciał żebym poszła najpierw na studia, ale ja wiedziałam swoje.
– Muszę zarobić trochę kasy, zobacz, jak wyglądam w tych starych kieckach! – piekliłam się, kiedy coraz bardziej oponowali. Chociaż... w tym pięknym, południowym kraju, zaginęło przecież kilku moich rodaków. Pojechali zbierać pomidory, a zostali tam chyba na zawsze. Do dziś rodziny zaginionych poruszają niebo i ziemię, aby ich odnaleźć. W tym sensie trochę rozumiałam „starych”, bali się o jedynaczkę, tym bardziej że nie mogli mnie chronić na co dzień.

Przystojni w tańcu


W soboty wieczorem chodziłyśmy z Grażynką do Arturo poszaleć. Tego dnia dotarłyśmy na miejsce koło 19. Knajpa powoli, ale systematycznie się zapełniała. Usiadłyśmy przy najbliższym stoliku i zamówiłyśmy po piwie.
- Czy można? Jestem Fabricio - przystojny blondyn pochylił się niespodziewanie nad stolikiem. - Pewnie. - odpowiedziałyśmy prawie równocześnie. Tym bardziej, że obok Fabricio, stał równie przystojny brunet, który przedstawił się jako Gino. Obaj mężczyźni mieli koło trzydziestki i imponowało nam, że tacy fajni goście zwrócili uwagę właśnie na nas. Tym bardziej, że wokół nie brakowało dojrzalszych i lepiej ubranych dziewczyn.

- Mamy farta! – szepnęła po polsku Grażynka, po czym wróciłyśmy do rozmowy po angielsku na poziomie, jaki nam zafundowała nasza ruda pani filolog, zwana „Piłą”. W duchu dziękowaliśmy jej wtedy, że zrobiła z nas prawdziwe poliglotki. Pozostawała jeszcze kwestia „podziału łupów”. W toalecie uzgodniłyśmy, że Farbricio zajmie się Grażynką, a Gino na pewno nie będzie mógł oprzeć się mojej kreacji wieczoru.

Na stoliku znalazły się kolejne piwa, ale kontrolowałyśmy się. Fabricio z Gino „nie oszczędzali się”, mimo to było widać, że obaj mają mocne głowy i nie są nachalni.
W tańcu również byli nieźli. Nawet nie zauważyłyśmy jak zbliżyła się północ. Zbierajmy się! - krzyczała do mnie Grażynka poprzez kaskadę dźwięków. - Jeszcze trochę, jeszcze trochę! - odpowiadałam jej, tańcząc w objęciach Gino. - Marylko, ja już muszę wyjść! - To idź! – rzuciłam jej na odchodne i zaraz zniknęła mi z oczu. Gino pociągnął mnie na sam środek parkietu. - Głupia c....a! - pomyślałam ze złością o koleżance.

Osunęłam się w nicość


- Taka z niej przyjaciółka! Szybko jednak zapomniałam o koleżeńskim zgrzycie. Znowu pozwoliłam się łowić pięknym oczom Gino... Po piętnastu minutach wróciliśmy zmęczeni do stolika. Fabrico, co mnie lekko zdziwiło, nie sprawiał wrażenia rozczarowanego wyjściem przyjaciółki. - Przepraszam was na chwilę - powiedziałam udając się do toalety. Kiedy wróciłam, na stole czekał na mnie najdroższy w karcie drink. - Chociaż spróbuj! - nalegali chłopcy - Jest naprawdę fantastyczny. Bez przekonania dałam się namówić na kilka łyków, mimo że dotychczas skrupulatnie przestrzegana norma skończyła się po dwóch wcześniej wypitych piwach. - Za miłe spotkanie - zdążyłam jeszcze usłyszeć jakby zza szyby i nagle poczułam, że osuwam się nicość...

Jak w grobie


Z trudem otworzyłam oczy. - Ale się spiłam! - przeleciało mi przez głowę, ale zaraz wróciła świadomość wypadków, które się zaszły. - Dwoma piwami i małym drinkiem? Niemożliwe... Dopiero teraz rozejrzałam się po obcym pokoju. Poczułam się nieswojo. Zasłonięte zgrzebnymi firanami okna, stół z telefonem pośrodku, odrywająca się miejscami tapeta ze ścian i te sterty pożółkłych gazet na podłodze. - Jak w grobie - pomyślałam w jednej chwili i strach ścisnął mnie za gardło. Próbowałam się podnieść, ale sprawiało to ból. Była w samych majtkach i biustonoszu. Reszta rzeczy leżała obok złożona w kostkę. Co jest!?

Kolejna próba dźwignięcia się z łóżka również spełzła na niczym. Ciągle bolało mnie w boku, a poza tym czułam się niewymownie osłabiona. Czoło pokryło się kropelkami potu. Nagle dostrzegłam małą, zaszytą ranę w okolicach jamy brzusznej. Wpadłam w panikę. Z trudem zsunęłam się na podłogę i podczołgałam się do stołu. Telefon był podłączony. - Mamo, mamo! - płakałam do słuchawki - Mamusiu, przyjedź po mnie, ja się bardzo boję!...

Wycięto mi nerkę


Córce wycięto nerkę. Mogę stwierdzić, że zrobił to specjalista najwyższej klasy. Proszę się nie martwić, z jedną nerką można żyć... – pracownik polskiej ambasady tłumaczył słowa tęgiego lekarza. Stojący przy moim łóżku rodzice wyglądali na zdruzgotanych. Czułam się fatalnie. Do naturalnego w takiej sytuacji osłabienia organizmu dochodziła świadomość tego, że ich zawiodłam, że przez głupi upór doprowadziłam siebie i ich nieomal do tragedii. Najbliższym samolotem wróciliśmy do Polski. Całe zdarzenie trzymamy w tajemnicy, żeby uniknąć „życzliwych” w takich wypadkach komentarzy sąsiadów i najbliższej rodziny. Tym bardziej, że ponoć policja obu krajów prowadzi ciche śledztwo. Na razie wiadomo tylko tyle, że operacje przeprowadza się w wynajętych na fikcyjne dane mieszkaniach. Podobno były już dwa takie przypadki, a ofiarami złodziei organów padają młode osoby. Sprawa do dzisiaj nie zdążyła „przecieknąć” do mediów, gdyż nadano jej klauzulę najwyższej tajności. Pracują nad nią najlepsi fachowcy w branży. Kolejna „czarna wołga” z czasów PRL-u, tyle że we Włoszech? Nie wiem, nic mnie to w tej chwili nie obchodzi. Muszę się jakoś pozbierać. W przyszłym roku zdaję na studia. Na italianistykę.
Arkadiusz Panasiuk
Przepraszam, gdzie znalazłeś ten makabryczny artykuł?

 »

Pomoc językowa - Sprawdzenie